Miriam Tajcher | 𝑨𝑹𝑻 𝑰𝑺 𝑨 𝑾𝑶𝑴𝑨𝑵 | Tekst Kuratorski

art is a woman_zaproszenie mailing

Twórczość Miriam Tajcher wprawia umysł w niepokój i zadumę, a serce w drżenie – to pierwsze wrażenie jakiego doznałam, kiedy zetknęłam się z jej pracami. Zapoznając się bliżej ze sztuką artystki potwierdziłam te odczucia, a dodatkowo zrozumiałam jej moc płynącą z bardzo profesjonalnego warsztatu i określonego, mocnego, precyzyjnego stylu. Obrazy Miriam Tajcher są prostymi przedstawieniami kadrów, ale kompozycja, kolory, formy, sposób kładzenia farby powodują, że odbiorca wkracza w niezbyt oczywisty świat, choć tak może się wydawać na pierwszy rzut oka. Miriam, będąca artystką niezwykle pracowitą i tworzącą w bardzo czasochłonnej tradycyjnej technice olejnej, dba o budowę swojego portfolio jako portretu wewnętrznego, składającego się z okresów, w których tematy, pasje, zainteresowania, wpływają na kolejne cykle obrazów.

Zachwycone stylem, emocjonalnym i intelektualnym ładunkiem jej sztuki, zaprosiłyśmy Miriam Tajcher do przygotowania wystawy dla naszej galerii sztuki, ale trochę pod prąd jej wcześniejszym doświadczeniom. Nie oczekiwałyśmy określonego, nowego cyklu, a pokazania na wystawie drogi, nici łączącej etapy twórczości z całego jej dorobku. Tą nicią stała się kobiecość, nierozerwalnie związana z tożsamością człowieka/kobiety i artystki. Tytuł wystawy wypłynął samoistnie w naszych rozmowach koncepcyjnych: 𝑨𝑹𝑻 𝑰𝑺 𝑨 𝑾𝑶𝑴𝑨𝑵 to uosobienie tego, co będzie można zobaczyć i poczuć na wystawie Miriam Tajcher.

– Joanna Woziwodzka

𝑨𝑹𝑻 𝑰𝑺 𝑨 𝑾𝑶𝑴𝑨𝑵 – to przewrotny tytuł wystawy, którą mam zaszczyt zadebiutować we Wrocławiu w Galerii Vivid. To dla mnie nietypowa ekspozycja, ponieważ łączę w niej moje najnowsze prace z tymi sprzed lat, a nawet sięgam do czasów studiów na warszawskiej ASP.

Robię to z pewnym dyskomfortem. Mój wrodzony pedantyzm każe mi myśleć, że wystawy powinny składać się wyłącznie z zamkniętych cyklów tematycznych. Zauważyłam też w sobie irracjonalny lęk przed zestawianiem obrazów z różnych okresów – bo „do siebie nie pasują”… Ale czy na pewno? Przecież każdy z nich jest mój i pod każdym podpisuję się całym sercem. Gdy już oswoiłam się z pomysłem i spojrzałam na swoje prace z otwartą głową, uderzyło mnie jedno: od samego początku przewija się w nich mocny, kobiecy pierwiastek. Czy to znaczy, że kobiecość to główny temat mojej drogi artystycznej? A może bardziej – to temat mnie samej. Jestem kobietą i powiem szczerze: uwielbiam to.

Przyjęło się obecnie, że określenie “sztuka kobieca” ma być obraźliwe. Ja się nie obrażam. Moja sztuka jest bardzo kobieca! Choć prawdą jest też, że nikt nigdy nie powiedziałby: „Picasso, malarz płci męskiej”. Naszą płeć za to wciąż się podkreśla. Ale niech i tak będzie – niech Panowie robią, co chcą. Ja szukam piękna i nie zamierzam się tego wstydzić. Bo gdzie ono się podziało? Piękno? Dlaczego współczesna sztuka tak często musi być trudna i brzydka? Tęsknię za dawnym założeniem, że otoczenie i przedmioty stworzone przez człowieka powinny służyć nie tylko użyteczności, ale i oku. A teraz? Teraz wszystko jest nieładne. Nawet sztuka. Chowam się przed tym, uciekam na wieś, do łąk i kwiatów, do otwartego horyzontu…

Z tej potrzeby na przestrzeni lat powstały takie cykle jak „Fancy Woman”, „Lingerie”, „Walk in the Woods”, „Indian Summer” i najnowszy, który właśnie gości na mojej sztaludze – „Here Comes Beauty”. To właśnie obrazy z tych serii zobaczycie zestawione razem na jednej wystawie. Bo odkąd w wieku 19 lat chwyciłam za pędzel, nie robię nic innego, jak tylko szukam tematów dla mojej sztuki. Jako bardzo młoda kobieta uciekałam od świata dorosłych w swoją wyobraźnię oraz potrzebę tworzenia harmonii i porządku. Można więc powiedzieć, że dojrzewałam wraz z moimi obrazami, opowiadając w nich o swojej sensualności, pragnieniu miłości i piękna.

Zobaczycie tu również wiele autoportretów. Ta forma towarzyszy mi od pierwszych wprawek do egzaminu wstępnego na Akademię. Stawiałam siebie na płótnie jak wielki wykrzyknik i kolorem zaklinałam swojego odbiorcę. Żywo pamiętam, jak te prace powstawały, i z sentymentem wracam do tamtych lat. O czym wtedy marzyłam, malując je? To pomniki na mojej drodze twórczej i w procesie stawania się tym, kim jestem teraz. Zmieniam się, ale niezmienna pozostaje potrzeba malowania. Dlatego dla mnie samej jest to swoisty „przegląd”.

Nie chcę niczego ukrywać, udawać ani kreować złudzeń na temat własnej twórczości – chcę pokazać swoją wyjątkową wrażliwość i rozwój. Ale także moje fundamentalne zamiłowanie do malarstwa, bo temat często bywa jedynie pretekstem. Siłą obrazu jest to, by kolor i forma poruszały w swoim połączeniu. Jestem wdzięczna losowi, że obdarzył mnie talentem, bo bycie artystką to kluczowy element mojej tożsamości. Mój ukochany kolega po fachu, Andrzej Fogtt, na jednej z moich wystaw zakrzyknął: „Tego się tak nie maluje, to banalne!”. A właśnie że się maluje – i właśnie tak! Płatki, kropki, plamki – kwiatki. Kolor, sensualność, linia, kontrast… Mi się to podoba. A Tobie?

Miriam Tajcher